Strona główna > Poradnik > Droga na szczyt

Droga na szczyt

(aktualizacja )

Zatrzymał się tylko na chwilkę, sam nie wiedząc czemu. Na pewno nie dla odpoczynku, w tej wyprawie nie ma dla niego miejsca. Może dla chwili refleksji? Choć sam wiedział, że on jest od marszu, od myślenia są ci na dole. Skruszył śnieg z brody, rozmasował zmęczone uda, przetarł zaparowane gogle. Ta ostatnia czynność niewiele wniosła. Spojrzał w górę, kolejny raz szukając celu swej wędrówki, lecz był on spowity głęboko ciemnymi chmurami. Tak naprawdę od początku wyprawy ani razu nie było mu dane zobaczyć szczytu, na który się wspina, choć ci na dole już wiele razy przekonywali, że jest tuż tuż. Czuł w kościach, że to nie do końca prawda. Ale poprawił plecak, raki, rękawice, z przekąsem przeklął „Płaskowyż Glapińskiego” i ruszył dalej.

Wiedział, że nie jest pierwszym, który idzie tą ścieżką. Co chwilę przypominały mu o tym porzucone toboły i plecaki tych, którzy postanowili zawrócić. Z pogardą pomyślał o tych wszystkich „śmiałkach”, co porzucili swój obowiązek, co za dużo zaczęli myśleć, co pozwolili, by dziwne idee przyćmiły dumę z misji. Sam nie był wolny od tych rozważań, nie do końca rozumiał, po co cały ten marsz. Wiedział, że musi iść, by innym było łatwiej, by lepiej się żyło, choć nie umiał połączyć przyczyny ze skutkiem. Nie wiedział nawet do końca kim byli ci inni, którym dzięki niemu miało być lepiej. Ale przecież nie szedł sam. Tam na dole zebrała się pokaźna międzynarodowa ekipa. Chyba jeszcze nigdy akcja zdobycia tego szczytu nie była tak zaplanowana. Zorganizowana z tak wielkim rozmachem. Nie skupiała wokół siebie tak wiele nacji. Oczywiście nie wszyscy szli w jednym tempie, dość szybko wyklarowały się wewnętrzne grupy. Byli ci wiecznie spóźnieni, byli maruderzy, którym wcale się nie spieszyło, byli też tacy, co zaczęli niemrawo, ale wiedział, że w pewnym momencie pognają do przodu. On z dumą od początku był gdzieś w czołówce, chwilami może nawet był liderem, choć tylu ich było, że łatwo pomylić się w liczeniu. Teraz nie był pierwszy, to na pewno. Jego bratanek był o dwa przystanki przed nim, ale to zawsze był wyrywny skurczybyk.

Znał legendy. Wielu się nasłuchał, o wielu przeczytał, nie we wszystkie wierzył, w niektóre po prostu nie chciał dać wiary. Ale wiedział. Po prostu wiedział, że już niedługo zamiast porzuconych plecaków szlak będzie wyznaczać coś innego. Wielu z tych, co poszło wyżej, nigdy nie wróciło. Nic nowego, nic niespotykanego. Przecież droga na Mount Everest również nie jest usłana różami. Zadziwiająca była różnorodność tych legend. Jak choćby o tym gościu z Afryki, co ponoć szedł na bosaka, a doszedł chyba najdalej ze wszystkich. Zresztą dość świeża sprawa. Były też starsze historie. O tych wszystkich latynosach, co kiedyś niby mieli wszystko, ale góra ich pochłonęła. Jeden z tych ostatnich całe życie zbierał ropę i teraz zostawił po sobie tylko czarny lśniący ślad. Ale były też bardziej optymistyczne pogłoski. Jak te o sąsiedzie zza miedzy. Tego, co zawsze kłócił się o gruszę i nie tylko. I chwalił tym swoim BMW. Jeden z nich też poszedł kiedyś. I nie wrócił. Dobrze mu tak. 

Ale on akurat legend nie potrzebował. Skutki tych wypraw znał aż za dobrze. Doskonale pamiętał, w końcu wcale nie minęło aż tak wiele lat, jak ojciec ruszył tym samym szlakiem. Też w imię dumy narodowej, też by innym żyło się lepiej. Pamiętał te doniosłe przygotowania, te plany wieloletnie, te przemowy. Nie mógł sobie przypomnieć tylko tego dobrobytu, co ta wyprawa miała przynieść. Nie przyniosła. Kojarzył jednak doskonale za to klimat po tej wyprawie. Ten konsensus społeczny, by nigdy więcej nie dopuścić do powtórki. Tylko że z konsensusami społecznymi już tak jest, że są raczej nietrwałe, zwłaszcza w ostatnim czasie. Wiatr historii się zmienia, niektóre błędy pozostają niezmienne. 

Nie wiedział, jak daleko przyjdzie mu maszerować. W te opowieści o celu, który jest za rogiem, jakoś nie wierzył. Z każdym kolejnym wzniesieniem za to coraz trudniej było mu się odgonić od myśli, że ktoś gdzieś popełnił błąd, ktoś się pomylił. Że to budowanie dobrobytu można zorganizować bez włażenia na ten szczyt. Że są inne szlaki, inne sposoby. I że on dziękuje za takie drogi na skróty. Coraz częściej łapał się na tym, że zamiast do góry, patrzył na te porzucone toboły. Tu nie chodzi o zwątpienie, o poddanie się, o rezygnację. Raczej o sens, jakieś racjonalne podejście. Może te plecaki to nie symbol porażki, może wręcz przeciwnie. Może to oni mieli rację? Chrzanić ten płaskowyż, pora zawracać. 


Przedstawione, w dystrybuowanych przez serwis raportach, poglądy, oceny i wnioski są wyrazem osobistych poglądów autorów i nie mają charakteru rekomendacji autora lub serwisu walutomat.pl do nabycia lub zbycia albo powstrzymania się od dokonania transakcji w odniesieniu do jakichkolwiek walut lub papierów wartościowych. Poglądy te jak i inne treści raportów nie stanowią „rekomendacji” lub „doradztwa” w rozumieniu ustawy z dnia 29 lipca 2005 o obrocie instrumentami finansowymi. Wyłączną odpowiedzialność za decyzje inwestycyjne, podjęte lub zaniechane na podstawie komentarza, raportu lub z wykorzystaniem wniosków w nim zawartych, ponosi inwestor. Autorzy serwisu są również właścicielem majątkowych praw autorskich do treści. Zabronione jest kopiowanie, przedrukowywanie, udostępnianie osobom trzecim i rozpowszechnianie treści w całości lub we fragmentach bez zgody autorów serwisu. Zgodę taką można uzyskać pisząc na adres kontakt@walutomat.pl.

Zobacz także